sobota, 24 marca 2018

Rozdział 7

1864 
- Pani Madison czy to Pani? Jestem w domu? - zapytałam. 
- Już się lepiej czujesz? - zapytała przyjaciółka mojej matki. 
- Tak, ale co się stało? Gdzie ja byłam? 
- Zanaleźliśmy cię w stajni, chyba zemdlałaś. 
- A gdzie Andreas? - zapytałam zaniepokojona. 
- Andreas pojechał na wojnę. 
- Ale mój Andreas! 
- Słucham? Co ty dziecko opowiadasz? Zaraz będzie tu twoja matka - powiedziała i wyszła z salonu. 
Rozejrzałam się wokoło, wszystko było na swoim miejscu, Pani Madison zawsze miała porządek i poukładane. Ale wszystko było tak jak kiedyś. Siedziałam w ogromnym salonie z czerwonym dywanem, kominkiem, drewnianymi ścianami, na których wisiały obrazy znanych postaci. Jak w domu, jak w prawdziwym domu... 
- Diano! Co ty robiłaś w stajni Pani Madison? Wyjaśnij mi to młoda damo! 
- Ja... - nie wiedziałam co powiedzieć. Miałam powiedzieć, że spędzałam czas ze stajennym Pani Madison? Matka prędzej by mnie wydziedziczyła. Kocham ją, ale czasami jest nie do zniesienia. 
Wracaliśmy właśnie do domu powozem, mama coś mówiła do mnie, o balach, sukniach, tańcach, lecz nie obchodziło mnie to zbytnio, myślałam tylko o nim. O jego pięknych szarych oczach, zgrabnym nosie i wymodelowanej twarzy. Czemu nie mogłam mieć jego zdjęć?! A! Tu jeszcze tego nie wymyślono. A właściwie to gdzie? Gdzie ja jestem? W swoim świecie? Czy to wcześniej był zwykły sen?  
Nie wiem do końca, ale chyba istnieje dwóch Fannemelów. 
Dotarłyśmy do domu, czułam się coraz bardziej źle. Powitała mnie moja siostra. 
- Jak się czujesz? 
- Jestem zmęczona, muszę się położyć. 
- Chcesz herbatę?- zapytała. 
- Nie dziękuje, pójdę się przygotować na bal. 
- Dobrze, jakbyś czegoś potrzebowała to wołaj Anne. 
Anna to nasza służka. Jest dość młoda, ale i bardzo miła. Lubię z nią czasem porozmawiać o mężczyznach, ale też poplotkować o damach dworu. 
Weszłam do swojego pokoju. Poczułam ciepło i położyłam się na swoim wielkim łóżku. Zegar w kącie odmierzał kolejne minuty, powróciłam do rytmicznego oddechu. Po godzinie odpoczynku. Wstałam i sięgnęłam do szafy. Tam już wisiała nowa suknia na bal u Lorda Thomasa. Zawołałam Anne, ale nie miałam ochoty na pogaduszki. Pomogła mi założyć gorset i suknie. Rozczesała włosy, a loki opadły na ramiona. Podziękowałam jej i przejrzałam się w lustrze. Nagle do pokoju z hukiem wpadła moja matka. 
- Gotowa? Nie możemy się spóźnić. Źle świadczy to o damach. 
- Wiem, powtarzasz mi to odkąd się urodziłam... - przewróciłam wzrokiem. 
- Proszę cię. Coś ci się nie podoba. 
- Wezmę maskę i schodzę.
Po chwili wchodziłyśmy już na ogromną złotą sale. Wszyscy byli w maskach, nie mogłam dostrzec, żadnej znajomej twarzy. Nagle przed oczami ukazał mi się chłopak, chłopak w zielonej masce. Miał oczy podobne do oczu Andersa... wyciągnął rękę, zaprosił mnie do tańca. Zgodziłam się, złapałam go za dłoń. Objął mnie w tali i powędrowaliśmy na parkiet. Jego zapach, był taki sam jak jego... Chciałam zerwać mu tą maskę, lecz uciekł, po prostu zwiał. Rozejrzałam się po sali, moją uwagę przykuły drzwi, stał i patrzył na mnie. Już więcej nic mnie nie obchodziło. Szybko pobiegłam w jego stronę... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy